Dżungla i Świat Majów

Pełną piersią w dżungli i świecie Majów..
Gwatemala – Belize – Meksyk
fot. powyżej Paweł Gawliczek

 

Wow co to był za wyjazd. Być może, że pierwsza taka wyprawa w moim życiu, która dotykała w pełni wszystkich jakości, do których zawsze ciągnęło moją duszę tak bardzo. I nie była to wycieczka która jest w pełni zaplanowana jak w katalogu i wiemy dokładnie co będzie nas czekało za chwilę. To była wyprawa, w której wiele elementów nie dało się przewidzieć. I tym różni się od wycieczek właśnie.

 

Bo jak wchodzisz do głębokiej dżungli, gdzie ścieżki zaczynają się splątywać z ze wszystkich stron otacza Cię ściana zieleni, lian i drzew to nie wiesz czy spędzisz na szlaku 6 czy 9 godzin. Jak Twój przewodnik, który mimo, że spędził dzieciństwo na tym obszarze zaczyna się zastawiać którędy iść to nie czujesz już się tak pewnie..

 

Dla mnie życie pełną piersią za którym tak tęsknię tym różni się od ustabilizowanej rutynowej codzienności, że zapraszam do niego również spotkanie z żywiołami, potęgą natury i jej dzikością, która jest właśnie nieprzewidywalna i nieokiełznana. I to w niej jest piękne.

 

Jak wypłynęliśmy łodziami na ocean i Morze Karaibskie ku naszej wyspie gdzie mieliśmy spędzić kolejne dni to byłem pewien że będzie to krótka przejażdżka jakich wiele już doświadczyłem wcześniej. Bardzo się zdziwiłem gdy fala na pełnym morzu okazała się większa dwukrotnie od samej łódki, którą płynęliśmy. Bryzgi wody wielkości spadającej wanny prosto w twarz uderzały z taką siłą że nie dało się utrzymać otwartych oczu. Ciało odrywało się co chwila od pokładu i nie byłem już pewien czy na powrót na nim wyląduje.. Dla mnie to było spotkanie z lękiem, nieprzewidywalnością i zaakceptowaniem faktu, że nie nad wszystkim mam kontrolę.

 

Wyspa pełna palm okazało się jest tylko do naszej dyspozycji i nikogo więcej. Rozgwieżdżone niebo miliardem gwiazd tak mocno nad tym atolem jak tylko widziałem nad pustynią wynagrodziło nam te niedogodności podróży..

Palmy kołysały nas. Zajmowały każdy metr kwadratowy wyspy, falowały na wietrze we wszystkich kolorach zieleni, żółci i pomarańczy. Przypominały mi też trochę grzywę jakiegoś wielkiego włochatego zwierza. To było cudowne miejsce, które swoją nieskażoną dzikością i pięknem wywoływały samoistnie łzy i wzruszenie w sercu..

Jednak w nocy gdy wzmagał się wiatr, który w tej części świata może swoją siłą niszczyć całe miasta nasze małe drewniane chatki zbudowane nad wodą wydawały mi się nagie i bezbronne. Deski aż trzeszczały od naporu powietrza. Burza z błyskawicami, która przetoczyła się nad naszymi głowami wydawało się zdmuchnie nas jak domek z kart. I w tym wszystkim właśnie to było piękne. Prawie codziennie czuliśmy potęgę natury i któregoś z żywiołów. Czuliśmy w jednym momencie lęk a w drugim zachwyt.

 

Za bardzo jesteśmy wszyscy przyzwyczajani e do komfortu i wygody. Tak łatwo zapominamy, że jesteśmy stworzeni do przygody, ryzyka i stawiania czoła niebezpieczeństwu. Do tego zaprasza nas tak naprawdę życie, zew natury i zew naszych ciał.

Odcięci od tego głosu zapominamy o instynktach jakie mieszkają w naszych ciałach i radości jaką daje mierzenie się z wyzwaniami i obcowanie z dziką przyrodą.

 

W czasie tej wyprawy przychodziły do nas skorpiony, przylatywały orły i podpływały rekiny. Co więcej wszyscy mogliśmy doświadczyć pływania z rekinami. Jakie to było wszystko cudowne.

Ale nie tylko o tym była ta wyprawa. Jak wszystkie nasze wyjazdy jej duchem i rdzeniem było spotykanie się we własnej autentyczności, wzajemne doświadczanie siebie w prawdzie. Jaki jestem gdy nie muszę udawać? Jak to jest gdy wychodzę z wszelkich ról i mogę krzyczeć, płakać, wzruszać się kiedy tylko tak poczuje? Jak to jest być w kontakcie ze swoim wewnętrznym dzieckiem w jednej chwili i wojownikiem w drugiej? Przestać udawać i zakładać maski.. Być sobą.

 

Odpowiem za siebie.. Jest cudownie. Po pewnym czasie przychodzi ulga, ciało mięknie a kontakt z tym co czuję staje się wyrazistszy. Relacje stają się głębsze a przyjaźnie trwalsze.. I tak było tym razem. Spotkanie obcych sobie ludzi pierwszego dnia zamieniło się w pożegnanie drużyny i przyjaciół ostatniego dnia..

 

Na tej wyprawie wydarzyło się dużo więcej.. równie ważnych rzeczy. Dotknąłem świętości podczas ceremonii z meksykańskimi przewodniczkami duchowymi. Zrobiłem duży krok w mojej osobistej podróży do zintegrowania siebie i tego co niewidoczne, kolejny krok aby objąć te części akceptacją i miłością. Dziękuję.

 

Krzysztof Ruba

Trener po Holistycznej Szkole Trenerów, instruktor jogi (rys 200 yoga alliance), pilot wypraw, założyciel marki Wyprawy-Rozwojowe.pl, trener metody “Biegun” Marka Kamińskiego,  sternik morski, praktyk masażu tajskiego

Tagi: , , , , , , , , , , , , ,